wtorek, 14 kwietnia 2015

Mój lekarz pierwszego kontaktu ma na nazwisko Google

Pożądam szybkich efektów, szybkiego dostępu do informacji i szybkich wyjaśnień i prostych rozwiązań. Nie jestem najcierpliwszą osobą świata i kiedy coś złego dzieje się z moim ciałem, zazwyczaj w pierwszej kolejności zwracam się o radę do doktora Google. 

To nie będzie wpis o tym, jak zdiagnozowałam sobie nowotwór. 

Diagnoza jest taka, że wszyscy umrzemy // rys:  Kasia Gandor


Mój organizm zaczął szwankować zanim stałam się względnie dojrzałą, samodzielnie myślącą jednostką. Dzięki moim cudownym rodzicom miałam okazję skosztować pełnego wachlarza dostępnych usług medycznych, a więc: standardowej opieki państwowej, opieki państwowej po znajomości oraz gloryfikowanych wizyt prywatnych. Efekty były różne. Za najbardziej spektakularne spotkanie tamtego okresu uważam endokrynologa, który nie wspomniał głupiej nastolatce, że niedoczynność tarczycy to nie jest przeziębienie i nie przestaje się brać leków, kiedy nastąpi poprawa. Naprawdę szczerze się zdziwiłam, widząc, że po odstawieniu leków wyniki krwi znów pokazały, że nie jestem zdrowa.

No przecież...

Dowcip w powyższej sytuacji polega na tym, że mój ówczesny endokrynolog przerobił w życiu tyle chorób tarczycy, że mój przypadek nie zrobił na nim wrażenia. A jak nie robi wrażenia, to jest, no normalny. No, wiadomo. Nie ma o czym mówić.
O tym czym jest niedoczynność, co w moim samopoczuciu jest jej objawem i jak postępować - dowiedziałam się z internetu.

Napoleon gardzi twoją niewiedzą // źródło: internet
Wierzę też, że to rutyna (do spółki z  przepracowaniem i brakiem czasu) sprawiła, że wspominana kiedyś  doktor alergolog wymamrotała tylko "azs", nie tłumacząc co to znaczy i jak z tym żyć. Swoją drogą, jak żyć z astmą też nie powiedziała.

To co mi jest, właściwie?

Żeby oddać jej sprawiedliwość, doktor alergolog mogła nie udzielać mi wskazówek dotyczących życia z astmą, bo nigdy wprost nie powiedziała mi, że mam astmę. Przepisała mi leki na astmę. Wpisała odpowiadający astmie kod ICD-10 w informacji dla lekarza prowadzącego. Robiła mi spirometrię. Ale żeby przedstawić wprost diagnozę pacjentowi - nie, no szanujmy się.
Nie jestem półgłówkiem, mam pewien zasób wiedzy ogólnej, czytam ulotki przyjmowanych leków i potrafię czytać lekarskie wskazówki jak Indianin tropy na prerii. Ale chciałabym kiedyś spotkać lekarza, który informuje wprost o diagnozie. Byłoby miło. Tak po prostu.

House powiedziałby mi, że to astma. // źródło: internet
Tymczasem standard, z jakim się spotykam, to: badanie, milczące bazgrolenie w karcie (i jak nie lubię stereotypów, tak zawsze to jest bazgrolenie), wypisanie recepty, informacja o dawkowaniu. Czy to sterydy? Czy to antybiotyki? Które objawy zwalczę tym środkiem? Możesz doczytać w internecie. Możesz też spróbować dopytać. Czasem to nawet działa! Czasem.

"Niech mnie tylko o nic nie pyta"

Ostatnio zrobiłam eksperyment na swojej (skądinąd sympatycznej i w dużej mierze kompetentnej) pani ginekolog. Poinformowałam, że chcę zmienić metodę antykoncepcji i spytałam, jak może zachować się mój organizm po 10 latach regularnego przyjmowania syntetycznych hormonów.
- No, normalnie. - odpowiedziała doktor W. beztrosko.
- Ale normalnie, czyli co? - spytałam z niedowierzaniem,
- Normalnie, wrócisz do swojego naturalnego cyklu.
O, słodka, nieszczęsna doktor W., gdybyś tylko spojrzała w moją kartę i zwróciła uwagę, że zaczęłam łykać to ścierwo zanim mój organizm poznał, co to regularność. Gdybyś miała przygotowaną na takie okazje formułkę o braku równowagi hormonalnej, trądziku, zmianach wagi, cyklu regulującym się nawet do kilkunastu miesięcy, tak jak masz gotową formułkę na to, który produkt jest Mercedesem antykoncepcji (sic!). Skąd, do cholery, mamy się tego dowiedzieć, jeśli nie od swojego lekarza prowadzącego?

O nic nie pytaj // źródło: Socially Awkward Penguin Tumblr


Próbowaliście kiedyś pytać lekarza, co za lek wam wypisuje? Co wam jest? Czy i kiedy przejdzie? Od rodzinnego, po prywatnych specjalistów, pacjent pytający budzi od popłochu, przez niechęć, po lekceważenie. Pani ginekolog wzrok ma rozbiegany. Rodzinny zagadnięty o zestaw ogólnych badań z okazji nadchodzącej trzydziestki z przerażeniem woła: "Dopiero w trzydziestym szóstym roku". Okulista spytany, czy tabletki, które przepisuje (nie pytając o inne przyjmowane leki) nie wchodzą w interakcję z tymi od pulmonologa, odpala internet w komórce i rzuca "nie popijać sokiem grejpfrutowym". Lekarz mojej mamy z uśmiechem mówi, że nic się nie dzieje, jednocześnie kierując ją na kolejne badania. Szczerze, chyba wolę Doktora Niewiem od tej wesołej gromadki.

Zdolności interpersonalne

Może wyjdę na nieczułą i roszczeniową, ale nie interesuje mnie, dlaczego lekarze wchodzą w taką, a nie inną interakcję z pacjentem. Nadmiar pracy, biurokracja, ucisk systemu - nie chcę wiedzieć. Smutna (dla nich) prawda jest taka, że zostając lekarzem, wchodzisz na rynek usług. Specjalistycznych, ale usług. Dla ludności. I tę ludność trzeba obsłużyć. Wejść z nią w interakcję. Spytać o inne dolegliwości i przyjmowane leki, bo pacjent nie wie, co jest istotne, albo stresuje się i nie wie, jak to wtrącić w scenariusz wizyty. Powiedzieć prostemu, niewykształconemu człowiekowi, że smarowanie się smalcem nie wyleczy zapalenia stawów. Starszej osobie z początkami demencji cierpliwie wyjaśnić, że tak, na starość można dostać alergii. Takim upierdliwcom jak ja mówić, co się dzieje z organizmem i co może wydarzyć się w konsekwencji. Pamiętać, że ci cholerni pacjenci są ludźmi i pogodzić się z faktem, że mają inny zbiór specjalizacji i doświadczeń, i czasem trzeba poprowadzić ich za rękę po nowym świecie choroby.

Kurde, no ciężko, wiem. Na studiach nie uczą zdolności interpersonalnych, cierpliwości i tej minimalnej dozy dbania o innych, która pozwoli nie olać obowiązku przeprowadzenia wywiadu z pacjentem.

Porzućcie wszelką nadzieję

Dowcipy o kolejkach do specjalistów są jednocześnie śmieszne i ani trochę nie. W oczekiwaniu na wizyty u rodzinnego (który skieruje mnie do specjalistów) i u specjalistów (do których skierował mnie rodzinny), coraz mniej wierzę, że ktoś mi pomoże.

Do pulmonologa dostałam się w dwa tygodnie, u endokrynologa terminy na maj 2016 // rys. Jan Koza

Męcząc się z dolegliwościami nie dość poważnymi dla pogotowia i nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej próbuję pomóc sobie sama. Poszerzam wiedzę. Analizuję. Patrzę krytycznie. Prycham. Wyciągam wnioski. Dowiaduję się, o co warto dopytać, kiedy w końcu doczekam się wizyty, jak w międzyczasie złagodzić objawy. Walczę z poczuciem bezradności. I to jest fajne.

Ale jednocześnie wizyty u doktora Google są pułapką. Nie mówię tu o internetowej hipochondrii, wkręcaniu sobie nowotworów i ciąży pozamacicznej. Poszerzenie wiedzy powoduje u mnie przytłaczającą nieufność do lekarzy. Nie potrafię już potraktować jednej opinii jako wiążącej. Miotam się, szukając potwierdzenia. Sprawdzam poczwórnie, czy mogę brać zalecone leki. Sprawdzam, czego lekarz mi nie powiedział. Pytam otoczenia, czy zna kogoś z podobnym przypadkiem. Porównuję doświadczenia z innymi. Dostaję pierdolca i wpadam w czarną otchłań rozpaczy. Błogosławieństwem jest, była i zawsze będzie słodka niewiedza.

7 komentarzy:

  1. Masz rację, nie pytam. Wiem wszystko ("wszystko") z Internetu, prasy, od mamy, znajomych. Ostatnio lekarze przydają się jedynie do wystawienia L4, bo nawet na badania krwi niechętnie kierują. Co się stało z naszym zaufaniem doń? Co się stało z profesjonalizmem ludzi, którzy świadomie decydują się na jakieś 10 lat kieratu na studiach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałabym, że system państwowej opieki ich zniekształcił, ale nie, niespecjalnie - ci przyjmujący prywatnie też są raczej oszczędni w udzielaniu informacji. Nie wiem. Poczucie wyższości? Lęk przed pomyłką i odpowiedzialnością?
      Mnie to wkurwia, bo są kwestie, w których chciałabym uzyskać jednoznaczną odpowiedź, a nikt mi jej nie chce udzielić. Ciekawe, czy gdybym zaszła w ciążę, ale tego nie zasugerowała we wstępnym wywiadzie, moja ginekolog powiedziałaby wprost "to ciąża". :)

      Usuń
    2. Raczej zabezpieczyłaby się (no pun intended!) słowem "możliwe" ;)

      Usuń
  2. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Osobiście raczej nie staram się sugerować taką wiedzą, gdyż może to być bardzo zła diagnoza. Ja jestem uczulony i po prostu wybrałem alergologa z https://cmp.med.pl/cmp-ursynow/alergolog/ który skutecznie prowadzi moje leczenie. Jestem zdania, że wcześniej wszystkie działania były nieskuteczne, aż do czasu jak właśnie wybrałem tego lekarza.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chyba nie za bardzo wierzę w takie metody leczenia i staram się głównie chodzić do lekarzy specjalistów. Właśnie dlatego również posiadam dobre ubezpieczenie zdrowotne od https://cuk.pl/ubezpieczenia/zycie-i-zdrowie gdyż nigdy niestety nie wiemy co może się wydarzyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Mów do mnie.