niedziela, 17 kwietnia 2016

Dzikie miasto, oswojone

Widzę tę znajomą postać na drugim końcu ulicy i ogarnia mnie uczucie, że wszystko jest dobrze, wszystko jest na miejscu, bo to on. Rozpoznaję go po tym jak się rusza, po pochylonej głowie, tej jego czapce i szarej kurtce. Otoczenie nagle nabiera kolorów, wyjście z domu miało sens. Niespodziewanie czuję, że się uśmiecham, chociaż przed chwilą głowa była ciężka od najgorszych myśli. On jest już tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Mój uśmiech odbija się na jego twarzy, kiedy patrząc mu w oczy mijam go i idę dalej.

foto: madam z.



Większość swojego świadomego życia mieszkałam na blokowisku po prawej stronie Odry. Szczecińskie Prawobrzeże jest trochę jak miasto w mieście, jeśli chcesz, możesz latami nie dojeżdżać nawet do Basenu Górniczego. Między Zdrojami a Płonią znajdziesz wszystko: edukację, opiekę medyczną, urzędy, rozrywkę, kulturę, pracę. Przyjaciół i wrogów. Jeżeli, jak ja, mieszkasz tam od dziecka, większość twarzy znasz na pamięć i z częściej ich unikasz, niż wypatrujesz.

Lewobrzeże przez długi czas było dla mnie inną planetą. Wydawało mi się, że takie miejsca jak Pogodno i Pomorzany są odległe o miliony lat świetlnych. Niebuszewo stanowiło groźny labirynt, za którym czaiły się obce krainy, gdzie nic nie ma sensu, a już na pewno nie układ ulic i sieć komunikacji miejskiej. W końcu wyprowadziłam się do centrum - w tamtym czasie wydawało mi się to jedyną logiczną opcją. Znałam Śródmieście, orientowałam się w końcu w gwieździstych układach ulic odchodzących od rond, wiedziałam, gdzie kupić chleb i jak dojechać do pracy, a jednak wszystko było nieznane i zupełnie inne niż w miejscu, gdzie się wychowałam. Twarze sąsiadów zlewały się w jedną karykaturalną twarz. Sprzedawczynie z okolicznych sklepów ciężko było rozróżnić, więc tworzyły skotłowaną masę zirytowanych, groźnych stworzeń. W tej obcości próbowałam jakoś się ułożyć, poczuć jak u siebie, wydeptać swoje ścieżki, wymościć sobie gniazdo znanych szlaków, powtarzalnych zachowań, rytualnych działań i znajomych twarzy.

Kiedy miałam kilkanaście lat, usłyszałam teorię, że ludzie, których mijam codziennie, dzielą się na realnych i nierealnych. Realni są ci, którzy się powtarzają - rodzina, przyjaciele, sprzedawczyni w kiosku, pan o wyglądzie Koszałka Opałka, który codziennie o tej samej porze mija mój blok. Wszystkie inne, jednorazowe twarze są automatycznie generowanym, nieistotnym tłem mojego życia. Jakoś tak to szło. Widzisz, w mieście, w którym w niedorzecznym stopniu wszyscy znają wszystkich lub mają wspólnych znajomych, ta teoria na swój dziwny sposób miała dużo sensu.

Domyślny tryb dorosłego człowieka przemieszczającego się ulicą, to wzrok utkwiony przed siebie lub pod nogi (mama zawsze mówiła "patrz pod nogi", nie mogłam zrozumieć, jak ma to działać, bo jeśli będę patrzeć pod nogi, to czy nie zacznę wpadać na ludzi i rzeczy, które będą akurat przede mną?). Nie patrzę za bardzo na innych przechodniów, bo po co, bo można dostać w zęby, bo ma się inne rzeczy na głowie, bo nie wypada się gapić, bo tak. Trzeba przeć przed siebie - do pracy, po pracy, na tramwaj, do sklepu, do domu. Inne postaci na chodniku zawadzają, wleką się, wchodzą pod nogi, zatrzymują się, nie ustępują miejsca. Czasami idą z naprzeciwka i wtedy tańczymy rytualny taniec: kok w prawo (jego/jej lewo), krok w lewo (jego/jej prawo), zażenowany uśmiech lub lekka irytacja, pauza, krok w prawo (jego/jej również prawo), wyminięcie.

Czasami idą z naprzeciwka i nagle uświadamiam sobie, że mijamy się codziennie o tej samej porze w tym samy miejscu. Następnego dnia  uśmiecham się, trochę śmiejąc się, że dopiero teraz się zorientowałam i patrzę im w oczy. Widzę lekką dezorientację, ale też błysk rozpoznania. Uśmiech się powtarza, codziennie, o 10:00 na Warcisława, o 9:30 na Krakusa, przed 19:00 na Jana Styki. Regularna powtarzalność mnie uspokaja i zakorzenia, zmienia obcą planetę w dom. Martwię się, jeśli nie widzę swoich realnych ludzi przez kilka dni. Czy ze starszym panem w czapce wszystko w porządku? Może jest chory i trzeba mu pomóc, a ja nie wiem nawet gdzie go szukać? Czy Typ w bojówkach nie spóźni się do pracy, skoro jeszcze go nie widać na końcu ulicy? Czemu sapiącego mopsa od kilku dni nie było na porannym spacerze? Czekam, aż rozpoznanie dojrzeje i uśmiech zmieni się w "dzień dobry", wiesz, to ludzki odruch i bez tego nie ma nas.


8 komentarzy:

  1. A co się dzieje, jak zobaczysz taką realną osobę nagle w innym miejscu? w innych okolicznościach.
    Bądź sobowtóra człowieka, którego znasz, a w rzeczywistości jest osobą nierealną?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, nie jestem szczególnie przywiązana do tej teorii o realnych i nierealnych, ale spotkanie "realnej" w innych okolicznościach tylko potwierdziłoby tezę, nie? :) Z sobowtórami chyba nie miałam dotąd do czynienia.
      Dużo ważniejsze niż dzielenie ludzi na kategorie jest dla mnie jednak oswajanie przestrzeni za pomocą oswajania ludzi, których w tej przestrzeni spotykam. Nie wiem czemu, ale oprócz poczucia przynależności daje mi to po prostu niesamowitą frajdę. W piątek pierwszy raz wymieniłam "dzień dobry" z mijanym codziennie przechodniem i nie mogłam po tym przestać się uśmiechać przez dobre pół godziny. Chociaż to o niczym nie świadczy i nic nie znaczy.

      Usuń
  2. Wasze Prawobrzeże zupełnie jak nasz Ursynów. Gdybym chciała, mogłabym tu zapuścić korzenie i nigdy nie dać się wyrwać. Wszystko jest.

    I: o rety, jakie to piękne. Z tym tłem i jednorazowymi ludźmi! Oczywista sprawa, ale nigdy moja głowa tego w ten sposób sobie nie opowiedziała.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba socjalistycznym planistom oddać to, że myśleli o zapleczu, w przeciwieństwie do współczesnych developerów (czytałaś "13 pięter"?).

    Teoria o ludziah jest bardzo matrixowa, właściwie dziwne, że jeszcze nie przemieliła takiej koncepcji popkultura.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też jestem prawobrzeska, ale nigdy nie byłam Prawobrzeża fanką. Wolałam być po lewej stronie spraw.

    A propos ludzi realnych i nie - wiesz, że wszystkie twarze w snach to twarze ludzi, których widziałaś choć przelotem, przez sekundę? Zawsze mnie to zadziwia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to kwestia tego, że miałam super ekipę znajomych od końca podstawówki, dużo robiliśmy razem na dzielnicy i w ogóle. Do dzisiaj czule wspominam szwendanie się po lumpeksach w Heliosach. ;)

      Fajne z tymi snami, nie wiedziałam, ale w sumie to dosyć rozsądne, żeby nie powiedzieć - oczywiste.

      Swoją drogą, jeden z moich panów realnych zaczął mi krzyczeć "cześć" z drugiej strony ulicy, jeśli akurat tak się mijamy. Szachmat, oswojony. :)

      Usuń
    2. Teraz to jesteś jak Antoine de Saint-Exupéry ;)

      Usuń
    3. Uważaj, Luizo, bo wezmę to na poważnie i sodówka mi uderzy. Do ucha.

      Usuń

Mów do mnie.