niedziela, 26 czerwca 2016

Lato leśnych ludzi

Kiedy poszłam do czwartej klasy (jesteś już dorosła, masz każda lekcję z innym nauczycielem!), moim pierwszym zadaniem domowym było wypracowanie pod tytułem "Refleksje o moich wakacjach". Miałam dziesięć lat, nie wiedziałam, co znaczy słowo "refleksja" i wpadłam w - jak się później okazało - typową dla siebie panikę. Co mam napisać o wakacjach, których znaczną część spędziłam na codziennych stukilometrowych (w jedną stronę!) podróżach między cudownym domkiem nad jeziorem, a szpitalem, w którym tata leżał z nogą złamaną, a następnie złożoną w całość przy pomocy metalowej płytki i kilku śrub? Chyba właśnie wtedy rodzice otworzyli we mnie ten tryb strumienia świadomości, w który żyję do dzisiaj, dając mu potężnego kopa w postaci kilku zdań o wędrowaniu po górach (miesiąc przed nieszczęsnymi wycieczkami do szpitala, oczywiście, że zdołałam o tym zapomnieć przytłoczona beznadzieją, to dla mnie - jak się później okazało - typowe). Reszta napisała się sama. Dostałam piątkę albo szóstkę i łatkę utalentowanej w kierunku pisania, z którą przefrunęłam przez całą podstawówkę i większość liceum.

Dwadzieścia lat później, z łatką mocno wystrzępioną i aż za dobrą świadomością, czym są refleksje, mówię tak.


Łąki, pola, sielanka // foto: madam z.


Odchodzisz 50 metrów od domu i możesz udawać, że w tym lesie (na tym świecie) nie ma nikogo innego, i nigdy nikogo nie było. Chociaż przecież wiesz, że te brzozy nie zasadziły się same w równych rzędach, a tych ścieżek nie wydeptały sarny, ani nawet dziki. Nie jest cicho, ale słyszysz ten brak obecności osób i czujesz jednocześnie lekki niepokój, osamotnienie i szczęście - z gatunku tych przenikających do szpiku kości. Przy tytułowym utworze z "Mezzanine" Massive Attack las zmienia zapach. Przypomina teraz tę rozgrzewającą maść, którą rodzice smarowali ci plecy, kiedy dusiłaś się od kaszlu. Skąd w Puszczy Noteckiej zapach eukaliptusa? Kątem oka zauważasz ruch - coś niewielkiego (zając? sarna?) ucieka przed twoim barbarzyńskim, cywilizowanym tupaniem, sapaniem i łamaniem gałęzi. Nie chce spotykać ludzi. Rozumiesz to, też czasami nie chcesz.

Myślisz, że mogłabyś tak codziennie (dwa dni później otwierasz sok i na kapslu jest napisane "Chcę się tak codziennie budzić"). Śniadanie na ganku (ptaki krzyczą i śpiewają, chmury przewalają się po niebie, z oddali słychać muczenie krów na pastwisku), spacer z filiżanką kawy (z gołymi stopami, z sosnowymi igłami wbijającymi się w skórę, z piaskiem pod paznokciami), szykowanie obiadu na świeżym powietrzu (do czasu gotowania makaronu dodaj pięć lub dziesięć minut, nie pytaj, tak już jest). Dwie godziny spędzone na zbieraniu poziomek. Wypatrywanie grzybów po drodze do sklepu (przejście kilometra zajmuje pół godziny, to nie ma znaczenia, wszystko zdążysz, bo nic nie musisz). Myślisz, że to jest najprawdziwsze życie, że tak właśnie trzeba. Nie chcesz wracać do miasta, nawet kiedy fizycznie już tam jesteś. Jednocześnie pod skórą czujesz, że to bzdura, wakacyjny udar mózgu, zaczarowana chwila. Znudzimy się i pozabijamy po tygodniu, przynajmniej w tym momencie życia. Tutaj jest dobrze, ale tam jest równie wspaniale.

Chciałabym nie musieć wybierać. Mieć to cholerne ciastko i napchać sobie nim gębę, wiesz? Połączyć jakoś pachnący las, śmierdzące miasto, oddalenie i natłok bodźców. I nie, że chwilę tu, chwilę tam - daj mi to wszystko na raz, na zawołanie, w idealnej równowadze proporcji, oddalone od siebie na odległość rowerowej przejażdżki.

Kupujesz znowu sok z wróżbą, na kapslu jest napisane "Odwagi!" Wyrzucasz go do śmieci razem z butelką.

Siadaj, niedostateczny.

6 komentarzy:

  1. O rety, też tak mam. Mój mąż marzy o wyprowadzce w dzicz, a ja trochę marzę, a trochę byłoby mi żal opuszczać tętniące życiem miasto. No dobra, byłoby mi żal BARDZO. Mimo że jestem też tym tętniącym życiem miastem BARDZO zmęczona. I popatrz, co nam przyszło z bycia dobrze rokującymi nastoletnimi pisarkami? Produkujemy blogi, panie byłyby z nas dumne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za przeproszeniem-ty prowadzisz, ja swojego wlekę po ziemi za fraki jak irytująco pijanego kolegę.
      Z ciekawości, korzystasz jakoś szczególnie z tego miejskiego życia? Bo u mnie to raczej idzie falami, ale w większości operuję na linii dom-praca-dom, po co komu do tego miasto? :)
      Daj znać jak wymyślisz sposób na połączenie dziczy z miastem. Każda rada się przyda, mój wewnętrzny konflikt narasta.
      Swoją drogą, te podobieństwa. Chyba jesteśmy egzemplarzami z tej samej taśmy produkcyjnej, nie? ;)

      Usuń
  2. Mieszkałam na wsi bardzo długo, mam dość. Wracam tam na parę dni i jest miło, ale ja potrzebuję asfaltu i blokowisk. Przedmieścia mogłyby być jakimś kompromisem. Może wyprowadź się na Przecław, co? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecłąw niekoniecznie, ale dla mnie np. Bartoszewo już by było ok. Ale wiem, że A. marzy się po pierwsze inny typ lasu wokół (to już jest totalna padaka, wybór lasu...), a po drugie jak największa dzicz (żeby nie mieć sąsiadów bezpośrednich). No i nie jest fanem Szczecina, więc jego bliskość mu nie robi. Takie marzenia ściętej głowy, nie oszukujmy się.

      Usuń
    2. Khe khe khe. Bardzo chętnie, jeśli Szczecin pójdzie ze mną (inna sprawa, że największego ślinotoku dostaję zawsze na myśl o mieście nad jeziorem w górach - coś jak Żywiec, tylko ładniej, czyli pewnie Genewa).

      Usuń

Mów do mnie.