Piętnaście lat temu, w ósmej klasie podstawówki, pani od polskiego zadała nam temat wypracowania: "O czym marzę?". Moje czarne, piętnastoletnie, nihilistyczne serduszko napisało wtedy, że nie marzy o niczym i niczego nie chce. Pani od polskiego była bardzo rozczarowana i zaniepokojona. Odbyła ze mną poważną rozmowę. "Czy nie marzysz nawet o pokoju na świecie? O tym, żeby nie było biedy?" - pytała. Odpowiedziałam, że nie, chyba nie.
Piętnaście lat później, (choć czuję się, jakby minęło nie więcej niż pięć), moje serduszko nie jest już czarne i nihilistyczne. Jest pełne kolorów i pragnień.
Kolorowe, niemal trzydziestoletnie serduszko marzy szczególnie o tym, jak piękne i lekkie byłoby życie, gdyby opłaty za mieszkanie składały się wyłącznie z czynszu do spółdzielni i rachunków za media. Marzy niesfornie, że jak będę w końcu nieprzyzwoicie bogata, co niewątpliwie nastąpi w tym bliżej nieokreślonym "kiedyś", które wszyscy znamy i kochamy, to będę miała osobny pokój na te wszystkie buty, z którymi rozmawiam w internecie. Albo, że zamieszkam na wsi i codziennie będę gotować zdrowe, dwudaniowe obiady nie zawsze składające się z makaronu, sosu i sera. Czasami serduszko zmienia skalę i marzy jedynie o krótkich, lecz intensywnych wakacjach dla siebie i współlokatora. W chwilach słabości największym marzeniem staje się mascarpone z malinami i/lub Bounty w gorzkiej.
Wszystkie te sympatyczne mrzonki mają kilak wspólnych mianowników:
a) ich spełnienie w jakimś stopniu uzależnione jest od tego, czy ogarnę swoje życie;
b) doskonale rozmawia się o nich z najfajniejszą koleżanką, przy herbacie zamienionej w wino;
c) kompletnie ignorują ważkie kwestie postawione piętnaście lat temu przez panią od polskiego.
- - -
Dzień dobry. Nazywam się madam z. (tak, z błędem pisowni w pierwszym członie). Lubię ziemniaki, jednego konkretnego pluszowego krokodyla, pewnego zmęczonego freelancera i całą kolekcje Reebok Classics. Od dziewięciu lat mam sezonową zadyszkę i inne wesołe rzeczy w prezencie od przyrody. Od ośmiu lat z konsekwentną nieregularnością publikuję w internecie zdjęcia głupich napisów na ścianach (wszystkie zrywy dostępne w archiwum). Czasem dorabiam do nich ideologię. To jest mój blog, na którym z równie konsekwentną nieregularnością zamierzam dawać ujście wszystkim okrągłym zdaniom, które formują się w mojej głowie, kiedy myję zęby.
To jest Kroko. Spytaj mnie kiedyś, co robił, zanim zamieszkał z nami i czy dokłada się do czynszu. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mów do mnie.