sobota, 21 marca 2015

Starsza pani i gołębie

Cenicie gołębie? Rzucacie im chrupki, czując się jak Zosia karmiąca ptactwo w "Panu Tadeuszu"? Robicie sobie zdjęcia w otoczeniu tych przeuroczych zwierzątek i w skrytości ducha marzycie o własnym gołębniku?
Ja nie. Mają coś takiego w oczach, co każe mi wierzyć, że są cholernie przebiegłymi sukinsynami i sprzedałyby własną matkę za okruch mojej bagietki.

Wyskakuj z pieczywa // foto: madam z.
Ułożyłam nawet kiedyś serię pełnych nienawiści rymowanek do dziewczyny, karmiącej gołębie chrupkami. Serio.
Mam z tymi ptakami (ekhm) skomplikowaną (ekhm khm) relację (khu). Relacja ta opiera się głównie na moim utajonym lęku, że jakiś gołąb nieproszony wtargnie w moje życie i będę musiała coś z tym zrobić. Wiecie, łatwo jest machnąć nogą, jak stado darmozjadów przypałęta się na przystanku sprawdzając, czy to pety, czy coś do żarcia na ziemi. Gorzej, jak masz dziewiętnaście lat, jesteś tydzień sama w domu, a gołębie odgłosy słychać z pionu (kto mieszkał w bloku, ten wie, co to jest pion, do którego można zajrzeć, wstawić tam miotłę, jak mieszkasz na parterze i inne takie), więc wkręcasz sobie fazę, że jakiś gołąb tam utknął i umrze, i będzie śmierdzieć, więc prosisz kolegę, żeby wpadł i ocenił, czy gołąb mieszka w pionie, ale kolega nie wie, więc idziesz do sąsiadów z czwartego piętra, którzy znają cię od dziecka i mówisz im, że masz taką fazę i że gołąb na bank jest w ponie.

Gołębia nie było w pionie. Chyba siedział na dachu, obok komina.

Ptactwo chodnikowe // foto: madam z.

Prześladują mnie, te grubasy. Chcą wkraść się w moje życie i wzbudzić we mnie emocje inne niż "weź, idź, nic nie dostaniesz". Niedawno spotkałam gołębia, który albo miał przetrącone skrzydło, albo nieźle udawał. I nawet przez chwilę stałam, zastanawiając się, czy gdzieś nie zadzwonić, czy coś. Nie zadzwoniłam, bo byłam głodna i chciałam już do domu. Mam wyrzuty sumienia.

Kiedyś brat przysłał mi  SMSa, że jedzie właśnie rowerem, a uratowanego gołębia ma w plecaku, i że go ten gołąb dziobie w plecy. Niewdzięczna świnia (gołąb, nie brat).

W piątek rano nagle poczułam się jak weteran z przebłyskami traumy z pola bitwy. Gołębie odgłosy rozlegały się zupełnie nie zza okna, za to totalnie zza drzwi do mieszkania. Mała podpowiedź dla mieszkańców budynków wielorodzinnych - nie zostawiajcie okien na klatce schodowej otwartych na oścież, choćby nie wiem jak bardzo była wiosna i ojezu, ale super. Nie. Bo ktoś z waszych sąsiadów może wychodząc do pracy natknąć się na parę gołębi, z których jeden ma wyjebane, a drugi jest przerażony i głupi, i zamiast lecieć do otwartego okna piętro wyżej, leci na dół i rozpaczliwie wali głową w szybę. Wielokrotnie. Nie wyciągając wniosków z bolesnych doświadczeń niedalekiej przeszłości. A jak chce się mu pomóc i otworzyć okno, ucieka przerażony jeszcze niżej (ale nie wystarczająco nisko, żeby wylecieć drzwiami, jak rozsądna istota).

Może to kwestia tego, że obejrzałam "Ptaki" Hitchcocka jako młoda panienka, przez co zapadły mi w pamięć głównie negatywne emocje dotyczące takich sytuacji, ale bliskie spotkania twarzy z ptasim skrzydłem nie znajdują się wysoko na mojej liście rzeczy, których chcę doświadczyć przed trzydziestką. W związku z czym wykazałam się typowo polską postawą obywatelską i zbiegłam z miejsca zdarzenia, udając, że nic nie zauważyłam. Zaczynam obserwację, czy sąsiedzi będą równie zaangażowani - któryś z gołębi napaskudził (hihi, żarcik dla Ani i Roberta) na schody i idę o zakład, że nikt, a już na pewno osoba, która zostawiła otwarte okno, nie posprząta.

I na koniec - pyszny  film o tym, że nie tylko we mnie gołębie i ich fani budzą niepokój. Serdecznie polecam, jeśli nie znacie, bo to dobra rzecz przezacnych twórców.

10 komentarzy:

  1. Przyszłam powstrzymać Twoje wyrzuty sumienia, moja ciocia dzwoniła kiedyś na straż miejską po spotkaniu z wycieńczonym z pragnienia ptakiem - pierwsze o co zapytali, to czy nie chodzi o gołębia. To takie trochę szczury na skrzydłach są.
    Mój chłopak ich nie znosi, w jego poprzednim mieszkaniu gołębie ukochały sobie balkon. On się uczy, a one gruchają; on wychodzi z miotłą - odlatują, wraca do pokoju: gołąb znowu grucha. U mnie wstręt miesza się ze współczuciem: przykro mi patrzeć na jakieś kulejące jednostki, ale nie macałabym po upierzeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, czuję się lepiej sama ze sobą wiedząc, że nie jestem osamotniona w ambiwalentnych uczuciach do tego ptactwa. A wróbelki cenisz? Wróbelki są szlachetne. Nie było kreskówki o wesołym i szlachetnym gołębiu, a o wróbelkach to nawet ze dwie kojarzę z dzieciństwa. Fiu fiu.

      Usuń
    2. Wróbelki są takie poczciwe i zawsze muszą gołębiom ustępować. (Przygód kilka wróbla Ćwirka?)
      Obejrzałam tę produkcję, czuję się dziwnie. Nie mogę znaleźć odpowiedniego polskiego odpowiednika do 'creepy', a nie chcę być jak moja znajoma, która "no wiesz, no i teraz musi znaleźć sobie akomodejszyn".

      Usuń
    3. Bingo! I Elemelek! "Creepy" jest ok. Są takie słowa, które po prostu nie mają dość mocy w polskim. Dla filmów Chometa "creepy" jest jednym z najsłuszniejszych. A ta akomodejszyn to beter bi gud (ała).

      Usuń
    4. Wiadomo że better, girls z wyższych sfer inaczej nie mieszkają (jęk).

      Usuń
  2. Czy do gołębi na rynku w Krakowie masz stosunek bardziej pobłażliwy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest dobre pytanie, muszę pojechać sprawdzić, bo dawno nie byłam.

      Usuń
  3. Jako, że egzystencja wymusiła któregoś dnia przeprowadzkę do Krakowa, samoczynnie pojawiła się kosa z tymi latającymi gnojami - gołębiami. Może nie do końca ta egzystencja wymusiła przeprowadzkę, bo tak zwana "wolna wola", dana od Bozi, też miała tu swój udział, ale ten... No - gołębie. Generalnie delikatnie mówiąc się nie lubimy.
    Natomiast trzeba im oddać, że mają swój udział w powstaniu bloga, w imieniu którego tu piszę.
    Otóż - dawno, dawno temu mieszkaliśmy na strychu w takiej ładnej kamienicy - ładnej od frontu rzecz jasna, bo żeby się na nasz strych dostać trzeba było wejść na podwórko, przez piwnicę, a potem takimi krętymi schodkami, jak do latarni morskiej, na ten właśnie strych. Było to jakoś tak piąte piętro, 99 schodów.
    Powroty były więc problematyczne, ale nie ze względu na brak światła, poręczy, spadający tynk, czy coś w ten deseń... Problemem było to, że gołębie zrobiły sobie bazę koło tych schodów oraz w każdym zakątku strychu, w którym żeśmy nie mieszkali - znaczy mieliśmy osobne pomieszczenie z drzwiami i oknem wydzielone z tego strychu, co nie zmieniało faktu, że wszędzie dookoła żyły te skrzydlate france.
    Wracając - kiedy dajmy na to, chciało się zaprosić koleżankę, bądź kolegę do naszego "mieszkania", trzeba było ostrzec, że jest szansa, że dojdzie do ataku ze strony gołębia, bądź bandy gołębi. Funkcjonował wręcz taki żarcik poranny, stosowany na znajomych śpiących u nas po raz pierwszy - mówiło się, że za ścianą mieszka jakiś pojebany chłop i od czwartej do szóstej nad ranem krzyczy, warczy i tak dalej, ale w końcu przychodzi pielęgniarka i daje mu zastrzyk i już jest spokojnie. A to tak na prawdę gruchanie tej bandy skurwisynów tak rezonowało na strychu. Kilka osób się nabrało.
    Wróćmy do sedna meritum. Złowieszcze odgłosy nie były jedyną działalnością sąsiadujących z nami gołębi. Oprócz tego, ptaszki robiły bardzo dużo kup. Cała klatka schodowa była upstrzona, a wszelkie załomy w ścianach przyozdobione imponującymi takimi jakby stalaktytami z guano gołębiego, na podłodze pojawiały się zaczątki stalagmitów, gwoli ścisłości.
    No i właśnie któregoś dnia szedłem sobie po tych schodach z kimś tam i ten ktoś tam mówi:
    - Zajebiste miejsce na jakąś sesję, czy tam wystawę...
    - Wystawę - wyraziłem zdziwienie - chyba chujów z murów.
    No i okazało się, że ten pomysł jest całkiem zabawny, zaczęto zbierać materiał. Wystawa się jednak nie odbyła, bo nie było jak przyczepić tych fot do ściany, bo tynk odpadał, jak się tylko dotknęło. Bardziej atrakcyjne miejsca były zajęte przez fekalne wrzuty gołębi, więc tam też nie chcieliśmy nic przyczepiać. No to powstał blog. Tak to było.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham ciebie za te wypracowania.
      A po ukazaniu się tego wpisu przytrafiła nam się jeszcze jedna przygoda. Otóż jak przykładni obywatele nabyliśmy se kawę na wynos w weekend i przysiedliśmy na ławce w mieście celem spicia. Przydreptał gołąb. Machnęlimy na niego, to odleciał. Dwie minuty później wrócił I PRZYPROWADZIŁ KUMPLI. Poważnie, nie zmyślam. Otoczyły nas jak gang w ciemnym zaułku. Jeden nie miał nogi, kilka miało takie charakterystyczne białe pióro na czubku łba, jak znak przynależności do grupy przestępczej. Krąg się zacieśniał, nie reagowały ani na fizyczne groźby agresji, ani na klasyczne "spierdalaj". Na papierek się nie nabrały. Bez kitu przerażające.

      Usuń
    2. Ja tu przyszłam tylko powiedzieć, że oczarowały mnie obie historie.

      Usuń

Mów do mnie.