sobota, 2 stycznia 2016

Podsumowanie 2015. Część I - makijaż i pielęgnacja

Nie wiem jak Wam, ale mnie z wiekiem czas coraz bardziej przecieka przez palce. Dni zlewają się w tygodnie, tygodnie w miesiące, wszystkie rzeczy, które obiecujemy sobie zrobić "jeszcze w tym roku" nagle zmieniają się w kolejne postanowienie noworoczne. Dla mnie dodatkowy problem stanowi pamięć złotej rybki - nie pamiętam filmu obejrzanego tydzień temu, za to mam wrażenie, że czytaną przed dwoma laty książkę skończyłam nie dalej niż w zeszłym miesiącu.


Dlatego postanowiłam uporządkować wspomnienia tworząc podsumowanie (okraszone marnymi zdjęciami w sztucznym świetle), do którego będę mogła zajrzeć za rok. Dzisiaj część pierwsza, kosmetyczno - pielęgnacyjna, a w najbliższych dniach opowiem Wam gdzie bywałam i jakie wykwity kultury konsumowałam.




MAKIJAŻ

1. 2015 upłynął mojej twarzy pod znakiem boskich podkładów Annabelle Minerals. Po raz pierwszy w życiu kolor podkładu idealnie pasuje do mojej karnacji, poranny makijaż zajmuje mi nie więcej niż 10 minut, nie ma też opcji, żeby malowanie się w półśnie o 6:30 owocowało wyjściem z domu ze smugami nieroztartego kosmetyku na nosie. Jest lekki, ale kryjący faktycznie kryje. Nie zapycha i przy prawidłowej aplikacji dobrym pędzlem jest superwydajny. Moja skóra polubiła minerały i trzyma kciuki, żeby Annabelle żyło na polskim rynku długo, szczęśliwie i bez znaczących zmian w recepturach.

2. Miniony rok zakończył również smutny okres kupowania na chybił - trafił nic nie robiących korektorów pod oczy. Odkąd zaczęłam używać korektora Loreal True Match znacznie rzadziej, niż dotychczas, odczuwam zniechęcenie i przygnębienie patrząc w lustro. To fajny korektor, który nieźle radzi sobie z tuszowaniem moich głębokich, ciemnych cieni pod oczami. Dobrze wklepany nie zbiera się brutalnie w zmarszczkach, prawidłowo dobrany kolor faktycznie stapia się ze skórą, nie wysusza jej i nie zapycha. W zespole ze swoim mineralnym koleżką z punktu 1 przyzwoicie przetrwał weselną imprezę przy trzydziestostopniowym upale. Cena regularna w Polsce nie powala, ale zawsze można się zaczaić na jakąś promo w Rossmannie.

3. W kolorowej kolorówce zaszły rewolucyjne porządki - pożegnałam wszystkie ciemne kredki i eyelinery, godząc się z faktem, że nie potrafię używać ich tak, żeby wyglądać dobrze. W zamian, w łazienkowym kubku zamieszkały szminki Rimmel Lasting Finish Colour Rush - pierwsze kolorowe kosmetyki do ust, których nie mam ochotę rzucić w kąt po dwóch użyciach.



PIELĘGNACJA

1. Po latach walki z samą sobą o używanie balsamów i maseł (nie-na-widzę tego robić!) spłynęło na mnie oświecenie i postawiłam na olejki do ciała. Cenię sobie wygodę ich używania - można je aplikować na wilgotną skórę, wmasowanie olejku zajmuje o wiele mniej czasu, niż balsamu czy masła do ciała, nie pozostawiają też upierdliwej klejącej warstwy, więc można od razu śmiało wciągać ubrania. Moja skóra zyskała na tym odkryciu, bo olejków udaje mi się używać regularnie, skończyło się też wywalanie napoczętych, przeterminowanych kosmetyków- wszystkie produkty do nawilżania ciała zużyłam w ubiegłym roku do dna. Moim hitem w tej kategorii jest olejek do skóry antycellulitowy `Brzoza i pomarańcza` Alterry .

2. W marcu 2015 zaatakował mnie wysyp trądziku, przez co musiałam zweryfikować swoją pielęgnację twarzy. Nie obeszło się bez interwencji dermatologa, który oprócz leków zalecił mi niezbyt zachwycającą emulsję oczyszczającą Cetaphilu i nawilżający krem z serii Purritin Iwostinu. Przygodę z Cetaphilem zakończyłam na zużyciu próbki, przerzucając się na demakijaż olejem kokosowym i oczyszczanie mydłem Aleppo. Kremu Iwostin używam, ale niechętnie - nie nawilża jakoś rewelacyjnie, często mam ochotę dołożyć drugą i trzecią warstwę. Teraz, kiedy trądzik jest już wyleczony, chętniej sięgam znowu po olej z pestek śliwki rano i olejek do twarzy z granatem z Alterry na noc. Olejki nakładam na twarz zwilżoną wodą termalną Uriage. Ten zestaw sprawdza się nieźle, chociaż mam wrażenie, że moja skóra jest teraz odwodniona i chętnie przygarnę polecanki kosmetyków na walkę z tym problemem.

3. O swojej walce o piękniejsze włosy mogłabym napisać bardzo długą i bardzo nudną książkę. Z natury mam włosy cienkie i dość słabe, łamliwe i ze skłonnością do plątania się. Od dwóch lat niezmiennie ratuję je odżywką Garnier Oleo Repair oraz maską do włosów Alterra Granat i Aloes. Dzięki tym produktom włosy przestały rozdwajać się na końcach, są mniej przesuszone, nie plączą się i nie łamią tak bardzo, jak kiedyś. Uzależniłam się też od szczotki Tangle Teezer - czesanie czymś innym jest bolesne i... dziwne. Świetnie sprawdza się u mnie mycie odżywką - moim faworytem jest Nivea Long Repair, po której włosy są świeże, sypkie i lśniące. Mimo starań, po wybitnie stresującym przełomie lata i jesieni moje włosy są niestety w fatalnym stanie i wiem, że muszę wspomóc je wzbogacając dietę.



BONUS: CIAŁO I ORGANIZM

1. W marcu odstawiłam pigułki antykoncepcyjne, którymi faszerowałam się dziesięć lat, jak jakiś głupek. Z ciekawością, ale też pewnym niepokojem obserwuję zmiany, jakie zachodzą w moim próbującym odzyskać naturalną równowagę organizmie. Niewątpliwym plusem jest zrzucenie pięciu kilogramów kumulowanej przez lata wody (niestety - w dużym stopniu z biustu, co znaczy, że muszę od nowa budować bazę biustonoszową). Do minusów nie można nie zaliczyć wspomnianego wcześniej srogiego ataku trądziku, a także żenująco nieregularnych i wydłużonych cykli.

2. Pewnego wiosennego wieczora w 2015 roku wyszłam z domu w legginsach i starych butach sportowych z poczuciem, że muszę biec. Ku swojemu zaskoczeniu odkryłam, że to ja rządzę swoimi płucami, nie one mną, i że jestem w stanie biec bez przerwy przez całe 15 minut. To ważne, biorąc pod uwagę, że nazwa bloga jest nieprzypadkowa - jestem damą z cholerną, astmatyczną zadyszką i odkrycie, że w moim dychawicznym ciele jest jeszcze cień zdrowego ducha było dużym zaskoczeniem. Do lata udało mi się dwukrotnie wydłużyć czas treningu i przebiec po raz pierwszy w dorosłym życiu 5 km. Żeby nie było za pięknie, jesienią większość czasu spędziłam między pracą a kocem i komputerem, czego pośrednim skutkiem jest głęboka zadyszka w chwili, gdy piszę te słowa.

3. Z nieskrywaną satysfakcją przez cały rok cieszyłam się wolnością, niezależnością od rozkładów jazdy i brakiem dress code'u w pracy, czyli kiedy tylko mogłam - dojeżdżałam do biura rowerem. Te 10 km dziennie nie wpłynęło szczególnie na poprawę kondycji, ale za to przyczyniło się do zachowania względnego zdrowia psychicznego (endorfiny i ograniczony kontakt z przypadkowymi ludźmi).

9 komentarzy:

  1. Cetaphil do mycia i Iwostin do nawilżania, też mi kiedyś dermatolog zaleciła taki duet.
    Podziwiam za odstawienie pigułek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, to jest trochę błędne koło - gdybym nie musiała, to bym nie odstawiła, ale im więcej czytam teraz o antykoncepcji hormonalnej, tym bardziej upewniam się, że przyniosła więcej szkody niż pożytku.
      Cetaphil i Iwostin mają chyba niezłych handlowców-szafa mojej dermatolog była pełna próbek...
      Miło Cię widzieć, tak w ogóle!

      Usuń
    2. Dzień dobry, dzień dobry! Jak mogę to bywam.
      Ja muszę mieć kontrolę nad swoim okresem, jak trwał 10 dni to było średnio dobrze. Teraz też idealnie nie jest, byćkobietąbyćkobietą kurfa.

      Usuń
    3. A, w ogóle: Annabelle <3 kolory ich podkładów <3

      Usuń
    4. Jeżu! Podzielam serduszko dla Annabelle, nigdy nie chcę nic innego podkładowego na swej skórze. Z tą kontrolą rozumiem doskonale. Trochę mi zajęło przyzwyczajenie się do myśli, że teraz to będzie lekka loteria i np. nie przesunę sobie okresu z powodu wyjazdu, bo tak wygodniej. Ale też jest coś dziwnie fajnego w poczuciu, że dajesz swojemu ciału się tym zająć i uczysz się mu zaufać. Chociaż mam świadomość, że dla niektórych kobiet okres jest fizjologicznym koszmarem wyłączającym z życia (ale też, trochę zaczęłam podejrzewać, że pigułki anty przypisywane jako remedium, terapia, czy co ino na bolesne, zbyt obfite, nieregularne miesiączki, jest okropnym, nieuczciwym, wygodnickim skrótem lekarzy i że musi być inna droga).

      Usuń
  2. Co masz na myśli, pisząc "ciemne kolory"? Również klasyczna czerwień?

    Zawsze obiecuję sobie spróbować minerałów, ale jest we mnie jakiś lęk, że będą one dla mnie... za suche. Moja buzia jest super, nie przetłuszcza się, nie jest za sucha, ale mam wrażenie, że muszę mieć coś na bazie wody. W ogóle lubię nawilżająco. Używam podkładu Bobbi Brown, którego nie zamierzam zamienić na nic innego. Za to Agacie, która smaruje, w ogóle nie przypadł do gustu.

    Lubię nawilżające żele do ciała (Korres, Bodyfarm), suchą szczotkę do ciała takoż i od czasu do czasu peeling z olejkami (odkrycie wszech czasów - peeling za dychę z Rossmanna z rossmannowskiej marki, Wellness i coś tam? - naprawdę polecam!). Nie cierpię bujać się z balsamami czy mleczkami, jeśli użyję czegoś raz w tygodniu to spory sukces.

    Spróbuj bogatych kremów do twarzy Tołpy, składowo całkiem pięknie. Zaufałam tej marce w 2015 i jeszcze mnie nie zawiodła.

    Cetaphil to jedyny kosmetyk na całym świecie, który mnie zapchał. Nie znoszę tego urwipołcia, pachniał zresztą jakimś nieszczęściem.

    Uriage NA ZAWSZE.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klasyczna czerwień not even once, ale ogólnie to chodziło mi o kredki do oczu, tylko nie dookreśliłam.
      Minerały obczajcie z Agatą na żywo- w stolicy mają sklep stacjonarny. Moim zdaniem warto, choć w życiu nie szarpnęłam się na Bobbi B.
      Bogatej Tołpy próbowałam parę lat temu, kiedy popękały mi naczynka i skóra potrzebowała pomocy-nie pomogła i w ogóle jakoś bez szału. Mają wszystko fajne-składy, marketing, tylko produkty mi nie podeszły (albo źle trafiłam)

      Usuń
  3. No wypróbuję te Anabelle Minerals, promys. Szczególnie że już wiem, jak się sprawuje LilyLolo, więc porównanie będzie przemiłym doświadczeniem mądralińskiej blogereczki.

    W stronę Bobbi nawet nie patrz. Ta pipka wyżej ma cerę jak dupa niemowlaka plus rumieńce naczyniowe na polikach, więc tak naprawdę potrzebuje wyłącznie dobrego nawilżenia, bo plam najwyraźniej nie zamierza zakrywać (Bobbi tego nie umie, a przecież jest najlepsza!).

    A nasze włosy jakoś ocalimy, jeszcze tylko myślę, jak. Po dwóch obiecujących szamponach (tak, szamponach!!!) przeżywam niewielkie załamanie, bo wysuszyły mi skalp i dzięki temu to, co dobrego zrobiły, zabrały za chwilę, w prezencie zostawiając swędzenie. Do Orientany robię właśnie kolejne podejście, bo jeszcze ani razu nie udało mi się aplikować jej grzecznie przez trzy tygodnie, jak zaleca producent. Drożdży nie przełknęłam, o siemieniu zapominam. Do dupy ta moja włosowa krucjata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A spróbuj mycia odżywką - jeśli nie walisz na włosy tony kosmetyków do stylizacji, to może się okazać spoko patent dla ciebie - ja zaczęłam z tym kombinować, jak mi ogrzewanie klimą w biurze (bleee) wysuszyło skalp do bólu. Ta Nivea wspomniana wyżej fajnie uspokoiła skórę i na luzie oczyszcza włosy z trudów codzienności. :)
      Ja z tymi drożdżami miałam taki jednorazowy zryw (po którym zostały mi nadzwyczaj gęste i nadzwyczaj wkurzające, nieukładalne baby hair), a z tym siemieniem to jest koszmar, bo ja bardzo, bardzo je lubię, ale nigdy mi się nie chce mielić świeżego, zalewać, pamiętać. Tragedia. Za to idąc poniekąd za twoją radą od tygodnia karnie suplementuję D3, zobaczymy.

      Usuń

Mów do mnie.