niedziela, 13 marca 2016

Reset. Restart. Rekonstrukcja.

W styczniu z zapałem godnym lepszej sprawy weszłam w nowy rok obiecując cuda na kiju i trzyczęściowe podsumowanie na blogu. Po czym przyszło życie i praca po pracy, a podsumowanie "miejsca" utknęło w połowie pisania. I wiecie co? Nikt po nim nie będzie płakać. Miejsca mają to do siebie, że albo trwają i można je ponownie odwiedzić, zagnieździć się w nich, wytarzać, jeśli komuś na tym zależy, a na koniec - obfotografować i puścić dalej w świat, albo znikają. A po co puszczać w świat informacje o miejscach, których nie można już odwiedzić?

To pierwszy weekend od dawna, jaki przeżywam z wolną głową. Nie myślę obsesyjnie o jednym zdaniu, nie staram się ubrać tych samych informacji w atrakcyjne słowa, mogę robić rzeczy bez poczucia winy, że poświęcam czas właśnie im. Nic mnie nie przykleja do komputera, mogę zamknąć kilkanaście kart przeglądarki i zapomnieć. I czuję się nieswojo.


Trochę chyba wpadłam w pułapkę poczucia, że powinnam robić mnóstwo rzeczy, bo tyko wtedy życie ma sens. Wiesz, praca numer 1, praca numer 2, ta "po godzinach", która ma sprawić, że otworzysz sobie nową ścieżkę kariery i przy okazji zarobisz na któreśnastą parę butów, do tego zbilansowane posiłki, trening trzy razy w tygodniu, podróże, kolacje z przyjaciółmi, zadzwoń do mamy, codziennie posprzątaj jakiś fragment mieszkania, śpij osiem godzin, trzymaj maseczkę na twarzy przez dwadzieścia minut, czytaj co najmniej godzinę, pisz pamiętnik, dostarczaj wartościową zawartość na bloga, a wszystko to, koniecznie, w duchu slow life. I kiedy robię z tego tylko wybrane rzeczy, na które starcza mi czasu i siły (więc jeśli praca numer 2, to nie sprzątanie, maseczki i zbilansowana dieta, a jeśli regularny trening, to nie kiedy w niedalekiej przyszłości wisi deadline), mam ciągłe poczucie, że jest nie tak, jak trzeba. Czy to FOMO (fear of missing out), którego w żaden sposób nie wyjaśnisz pokoleniu moich rodziców, czy jakaś forma pracoholizmu, a może tylko zwykły nieogar i dowód na to, że prędzej czy później będzie trzeba podjąć jakąś decyzję i ułożyć sobie priorytety?

Sobotę spędziłam z Freelancerem, włócząc się po Szczecinie tak, jak włóczyłabym się po obcym mieście, do którego wpadłam na weekend - śniadanie, kawa, szybkie zakupy, spacer nad rzeką, trochę alkoholu. Dom jak hotel, tylko z pełnym zlewem, pełnym koszem na pranie, stosem okruchów pod stołem i wyrzutem sumienia w postaci niewysianej na kiełki paczki nasion rzodkiewki. Czasem można. Czasem trzeba. Dzisiaj korzystam z wolności, piszę zdania, które przychodzą łatwo, słucham muzyki (nie uwierzysz, ale  słuchanie muzyki urosło do rangi rzeczy, na które trzeba mieć czas i siły), trochę planuję posiłki na tydzień, trochę czekam, aż wyrośnie chleb. Każdą myśl o "muszę" i "powinnam" odsuwam gdzieś w kąt. Oglądam zdjęcia z wakacji i myślę sobie, że za kilka miesięcy znowu będę głaskać miękkie psie ucho i robić kilkunastokilometrowe spacery po lesie, ale staram się na to nie czekać, tylko skupić się na tym, co mogę teraz. Za dużo mam w życiu tymczasowości i czekania na lepsze. Jeśli coś muszę, to nauczyć się być bardziej "tu" na co dzień. Przeżywać jakoś te dni, a nie czekać na weekendy, święta wakacje. Więc restart. Reset. Rekonstrukcja. Trzymajcie kciuki,

A muzyka na na restartową niedzielę jest taka:


4 komentarze:

  1. staram się na to nie czekać, tylko skupić się na tym, co mogę teraz
    Jak? Jak to się robi? Niestety, nadal nie potrafię, choć bardzo się staram. A może właśnie się nie staram. Chuj z tym.

    Dobrze, że jesteś. Pisz częściej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak - świadomie zmuszając się do bycia w codzienności. Walka to jest. Nie jest łatwo, łatwiej jest wrócić z pracy do domu i przez 5 godzin oglądać serial, a potem płakać, że życie chuj i na nic nie ma czasu. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, no i co zrobisz, nic nie zrobisz - możesz tylko się starać. Bo, widzisz, latami żyłam (i nadal żyję, nie oszukujmy się) czekając na coś - aż będzie lepiej, aż będziemy wszyscy zdrowi, aż będzie więcej czasu i to się zawsze kończy nową przeszkodą, więc albo teraz, albo nigdy i inne dyrdymały.

      Usuń
    2. Daj znać, jak na tym wyjdziesz. Może będziesz moją Motywacją.

      Usuń
    3. Jak się staram, to jest fajnie, pojawia się jakaś satysfakcja i poczucie, że tak powinno być. Więcej mam jednak dni nie-e, tych "byle do..." i "pomyślę o tym jutro. za tydzień. o kurwa, minął prawie rok". Trzymam kciuka za ciebie.

      Usuń

Mów do mnie.