kochane dzieci, wybyłam ci ja z ekipą informatyków, Gosią oraz Mężem za morze. lot za 29zł sponsorowały tanie linie lotnicze Ryanair z, budzącą- nieuzasadnione być może- rozbawienie, wspaniałą instrukcją postępowania w razie wypadku. a mianowicie, podczas gdy panowie powinni się czołgać

paniom wypada ześliznąć się z samolotu ukrywając krocze (koniecznie!), po czem ulotnić się rączym galopkiem, co sugeruje ostatnia sylwetka na schemacie...

nie ma się jednak co śmiać z Ryanaira, skoro dowiózł nas do miasta Dublin, w którym króluje sfermentowany sok z jabłek oraz dziwnie tania koka...

a' propos koki,
Pete Doherty prowadzi aptekę na przedmieściach:

narkotykowy biznes kwitnie również w centrum

. Efektem łatwej dostępności środków odurzających wydaje się być LEGALNA akcja smarowania po skrzynkach z prądem w okolicach Temple Bar. Ogromnym podziwem darzę zarówno artystów- wykonawców tych zajebistych prac, jak i władze, które pozwoliły na tę akcję i potrafiły wybrać do niej kogoś/coś fajnego (w przeciwieństwie do Szczyna, gdzie, co prawda, streetart zaczyna być dopuszczalny, ale
w formie, która mnie odrzuca, czyli naiwnego eko-graffiti):






wbrew temu, co sugeruje ostatnia z serii fotek zakrzyknę po tiwiszopowemu ALE TO NIE WSZYSTKO!, ponieważ wizje skażonego chemią umysłu zataczają w mieście Dublin szerokie kręgi (jaja sobie robię z tymi narkotykami oczywiście, fajne szyldy i witryny mogą być owocem trzeźwej kreatywności. madam zuzu podobie się co poniżej):



Budda jest oczywiście poza kategorią ulicznej kreatywności, ale spójrzcie, jaki on jest strasznie rubaszny...
Wracając do tematu street artu, widać również klasyki, chociaż nie tak gęsto jak w polskich miastach. Przez klasyki rozumiem oczywiście wlepy



niezidentyfikowane mazy, które coś przypominają (uśmiechają się do mnie!):

oraz mniej lub bardziej zaangażowane szablony




(trzy ostatnie na molo w Howth wygapił Małżon, szablon z BB widziałam też u nas na prowincji).
Howth w ogóle jest fajne, ponieważ mają tam prawdziwe foki żyjące na wolności oraz rozbrykane pingwiny na ścianie, których zdjęcie dedykuję, oczywiście, ekipie świętej pamięci Tfora, a zwłaszcza Sis

na zakończenie tej interaktywnej, spaczonej relacji z półtoradniowej wycieczki do Dublina, pozostawię wam do refleksji poniższe:
A kryzys? Czy w Dublinie widać kryzys?
OdpowiedzUsuńnie sfotografowałam tego, że na swój sposób widać, bo w burgerkingu za szybą ludzie siedzieli i na mnie patrzyli :(
OdpowiedzUsuńapteka doherty'ego rzadzi!
OdpowiedzUsuńwyjebista instrukcja! :)
OdpowiedzUsuńSkrzynki cudowne. Zwłaszcza ta z owcami.
OdpowiedzUsuń